Oczy czerwone, przekrwione, normalny stan Przecież paliłem zielone, dobrze to znam W którą stronę? Jednak, nie wiem, mam podążać Może usiąść na ławce i w myśleniu się pogrążać Na trawce, może po trawce, czyżbym widział nowego dostawce Pewnie, że zapłacę, kasy zawsze na THC nie żałuję, To się czuje, ja to szanuje, to mnie odpręża Nogi się uginają jak ciało węża Jeszcze raz się sprężam Jeszcze raz blancika do ust przytykam Cały czas pion utrzymuje, się nie potykam Lufy blask przy pełni księżyca, To mnie nastraja dobrze, to mnie zachwyca Czyżby to laidbaczek, na pewno nie pogrzeb Czyżbym się gdzieś śpieszył, na pewno tam zdążę Nagle o!o! dopadło mnie to!to! A co to? kto to? Tak mnie popycha Ja się odwracam, a tam żywej duszy Nikt mnie nie zmusi Tok myślenia skracam Czyżbym nagle osłabł, potykam się przewracam Wstaję, za wygraną nie daję Zrobię sobie półgodzinną przerwę Potem znowu zapalę dżoja Cała trawa moja, w to wiara swoja Sami swoi bracia bo Beat Squad to ostoja Wszyscy kumple z bloku, stanęli wokół Nie jestem w szoku, pewnie jakiś pojedynek Na środku ringu marry, pierwsza runda leci dymek Walka trwa, nikt przegranym nie chce być Chce się palić, chce się pić, tworzyc chce się Zamieniac w rymy akcje po każdym ekscesie Po marihuanie nowe rymy w notesie Poniosę wszystko co marry niesie |